piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 2

-Noemi... Noemi obudź się...
Otworzyłam leniwie oczy i z niejasnością umysłu dopiero po chwili przypomniałam sobie gdzie jestem. Zmieniłam pozycję z leżącej na siedzącą, przeciągnęłam się w celu rozciągnięcia zaspanych mięśni, po czym podniosłam wzrok na osobę zasłaniającą mi dopływ promieni słonecznych. Evan patrzył na mnie uważnie, ale nie mogłam wyczytać z jego twarzy żadnych konkretnych emocji.
-Zapewne dobrze ci się spało-rzekł z nutką sarkazmu w głosie.
Zerwałam się na nogi i od razu na niego naskoczyłam.
-O co ci chodzi?! Nie mogłam spać w innym miejscu niż wy?!
-A może całkowicie się od nas odizoluj i żeruj na nas tylko, żeby przeżyć! Założę się, że nic innego nie umiesz!
Bez wahania moja pięść wylądowała na jego lewym policzku. Podniosłam kurtkę z ziemi i ruszyłam w stronę zbliżającej się Ines. Zdążyłam jeszcze usłyszeć jak mamrocze coś pod nosem.
Nie ma to jak rozpoczynać dzień od kłótni. Jak on w ogóle śmiał coś takiego powiedzieć! Nie dam się tak obrażać! Przystanęłam. Ale czy czasem tak właśnie po części nie jest? Przecież ostatnio praktycznie nie korzystają z mojej pomocy, której chętnie bym użyczyła, a i tak pozwalają ze sobą wędrować, dzielą się jedzeniem... mimo, że nie wnoszę nic do tej grupy biednych wędrowników. Może mają mnie za balast, którego trzeba się pozbyć, ale to ukrywają? Nie, nie mogę tak myśleć. Nie porzuciliby mnie po tylu wspólnych latach. Chyba.
-Coś się stało?-spytała blondynka, gdy zobaczyła moją zamyśloną i jednocześnie złą minę. Miałam ochotę wylać z siebie potok słów, ale poprzestałam na jednym słowie.
-Nie.
Przypatrzyła mi się uważnie i otworzyła usta by coś powiedzieć, ale przerwał jej niski, basowy głos.
-Pójdziemy na zachód-oznajmił Larry i nie czekając na żadną reakcję z naszej strony poszedł w obranym kierunku.
-Wszystkiego najlelszego-szepnęła mi na ucho Ines i obdarzyła mnie uśmiechem, gdy na nią spojrzałam. Wdzięczna, że chociaż ona pamiętała odwzajemniłam gest.
Zaczęłam iść dopiero, gdy cała trójka była jakieś trzy metry przede mną. Miałam nadzieję usłyszeć choć fragment ich rozmowy, ale oni milczeli. Po jakimś upływie czasu, który minął bardzo szybko, zatrzymaliśmy się przed autostradą. Larry zarządził by iść wzdłuż niej. Była nadzieja, że może nawet dziś wieczorem dotrzemy do jakiegoś miasta.
Życie wędrownika opierało się na takich nadziejach. Byliśmy czwórką zdanych na siebie wędrowników przemieszczających się z jednego nieznanego miejsca do drugiego. Takie życie miało swoje plusy: wolność, zew natury i przygody, własne zasady... Ale były też minusy: mała ilość jedzenia do przeżycia, zniszczone ubrania wymieniane co kilka miesięcy, brak pieniędzy. Co do tego ostatniego-mieliśmy trochę oszczędności, które zarabiał głównie Larry. Był z naszej czwórki najstarszy, miał trzydzieści pięć lat. W równym wieku była Ines z Evanem, mieli dwadzieścia sześć lat. A ja? Ja byłam najmłodsza. Właśnie dziś, dwudziestego czwartego maja, skończyłam moje dwudzieste pierwsze urodziny.
Mimo młodego wieku nie mogę żyć pełnią życia. Los mi na to nie pozwala. To znaczy, to nie tak, że moje aktualne życie jest koszmarne. Nie. Po prostu wolność i brak zobowiązań jest tylko na początku fajne. Dopiero potem zrozumiałam jak ciężko jest żyć w takim stylu.
Nie zauważyłam nawet jak koło mnie zaczął iść Evan.
-Przepraszam.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Po co mnie przepraszał? Przecież prędzej czy później znowu mi coś wytknie.
Kontynuował dalej.
-To co powiedziałem było chamskie. Nie powinienem był mówić takich rzeczy zwłaszcza w twoje urodziny. Wszystkiego najlepszego.
Westchnęłam poirytowana, bo wiedziałam o jednej istotnej rzeczy.
-Dziękuje. Ines ci powiedziała, prawda?
Podrapał się w tyĺ głowy zakłopotany, a ja prychnęłam lekko urażona. Kto jak kto, ale to że on zapomniał było do przewidzenia.
-Idź już do nich-mruknęłam.
-Wolę iść koło ciebie-odparł i obdarzył mnie szerokim uśmiechem. Dziwna gra uczuć i emocji.
Starając się zbytnio nie przejmować jego obecnością wznowiłam moje myśli.
Przypomniały mi się wydarzenia z dwudziestego czwartego maja z przed szesnastu lat. Pamiętam jak nagle do pokoju, w którym przetrzymywał mnie ten szaleniec wparowała dwójka dzieci i nastolatek. Jakimś cudem uratowali mnie. Za to będę im zawsze wdzięczna. Tamtego dnia też dołączyłam do ich grupki. Piękne wspomnienia. Jednak miła atmosfera między nami zaczęła psuć się już jakieś półtora roku temu. Oddaliłam się od nich. Wolałam bardziej przebywać sama i snuć domysły na różne tematy. Mało co mnie obchodziło, o co upominał mnie Larry. Lecz miałam jego słowa gdzieś. Tak powstawała powoli między nami ściana lodu i obojętności. Najgorsze jest to, że nie umiem pokonać tej przeszkody.
W pewnym momencie zatrzymaliśmy się na pobliskim przystanku autobusowym. Nogi odmawiały nam posłuszeństwa do dalszej drogi. Larry poszedł spytać jakąś starszą panią dokąd będzie jechał następny autobus. Jak się po chwili okazało mieliśmy zamiar odwiedzić Barcelonę, miasto w którym nigdy wcześniej nie byłam.
Po kilku minutach czekania, autobus w końcu przyjechał. Larry za ostatnie oszczędności zapłacił za bilety po czym bez oporu zajęliśmy wolne miejsca. Gdy autobus ruszył, jedyne co uważałam za sensowne do robienia podczas tej jazdy było patrzenie przez okno i poddanie się nowym rozmyśleniom.

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział i będzie Barcelona, a w niej Ney? ;D czekam na kolejny rozdział ;d

    OdpowiedzUsuń